Saturday, May 1, 2010

Tanz in den Mai reloaded

O matko ale rozrabiam. Nie wolno mi chyba bez opieki chodzić po imprezach. Jestem niebezpieczna dla siebie i plebsu /pseudo politykoznawców. Przede wszystkim dla ciemnej masy, jaką jest większość studentów w korporacjach.
Poza tym nie wiem dlaczego piszę po Polsku, pewnie by moja Mama zrozumiała i mnie odwołała do domu bym się już bardziej nie pogrążała. Dobrze, że był mój dobry przyjaciel, który mógł (ile mógł) trochę pilnować Sonji (i vice versa tak naprawdę). W Czwartek byłam u Niny na bibie p.t Disco Polo, na której to grillowaliśmy przed Kliniką Uniwersytecką na polanie i słuchaliśmy dobrej polskiej muzyki siedząc w dresach i pijąc wino z butelki (przy okazji dodam, że inni ludzie trzymali się od nas daleko). Pod koniec rozważałam nocowanie pod gołym niebem (miałam koc i jeszcze piwo i szpital przed nosem). Powrót do domu był ciężki. Piątek oczywiście lżejszy nie był. 30 Aprila w Niemczech jest tradycyjny "Tanz in den Mai". Wielka, ważna rzecz zwłaszcza w tym regionie ( góry Harzu --> Brocken, góra czarownic ). Poszłam zatem tańczyć, w 10-cm szpilkach ( wciąż żałuję) i przy okazji chyba opróżniłam zapas alkoholowy , który miał służyć 10 następnych lat ( och ta 10 się coś przewija niebezpiecznie). Poszłam z dwoma koleżankami i kumplem. Przypałętał się również mój drogi przyjaciel z Chorwacji wraz z kumplem. Ja byłam przede wszystkim zajęta pokonywaniem trasy bar-toaleta-kumple. I tak do późnego rana. Przy okazji poznałam kilka chłoptysiów (kto by pomyślał żem taka towarzyska, łohoooo) i politykowałam się z niektórymi (jednemu chciałam wpierd... tak). Wyłudziłam (mogę to jedynie wytłumaczyć moim ciężkim stanem po spożyciu, bo ja przecież tytoniowi stanowczo mówię NIET)przy okazji papierosy od przyjaciela, które sama mu przywiozłam z Polski. Ale do końca wszystkiego nie pamiętam. Oczywiście rozpiera mnie duma, że się ani razu nie przewróciłam etc. Ale coś pamiętam, że co parę minut podchodziłam do DJ'a życząc sobie tych samych piosenek co mój kumpel (buhehehe)...
Teraz siedzę i się zastanawiam nad tym, co wczoraj wyprawiałam i mam nadzieję, że nie zadeptałam resztę godności, którą jeszcze gdzieś kiedyś posiadałam. Cóż. Będę się chowała przez kilka dni najwyżej. Jakoś to przeżyję. Cieszę się jedynie, że nie było na imprezie mojego jednego, szczególnego znajomego. Raz już przez niego oberwałam (on też). Albo i się nie cieszę. Sama nie wiem.
Vorhang zu.

Idę chyba spać.

No comments:

Post a Comment